POWÓDZ tysiąclecia

Fanatyzm w każdej postaci to niebezpieczne postrzeganie rzeczywistości.Zdobywałam rośliny od innych zakręconych,kupowałam na Targach,zamieniałam się i wyszło w końcu na to,że nie ma już miejsca na tych czterech arach.Wyjść po za płot nie mogłam,a sąsiadom nie chciałam robić raju na siłę i za darmochę.
Pamiętna powódz w 1997 roku załatwiła tragicznie problem.Nie przetrwała czereśnia,wiśnie i wiele krzewów owocowych.Po kilku krzewach ozdobnych od razu było widać,że już można się z nimi pożegnać.Zostały wykopane,a w te miejsca jesienią posadziłam nowe.Wszystkie warzywa trzeba było wyrzucić i pozwolić ziemi wyschnąć i odpocząć.
Do końca sezonu zbierałam śmieci,wyrywałam z siatki ogrodzeniowej utkane przez wodę badyle i myłam gałązki iglakom.Była to syzyfowa praca,bo po wyschnięciu znowu robiły się siwe.
Niesamowicie zachowały się róże,rozkwitając kolorami na szaroburym tle.Jestem pewna,że chciały powiedzieć:my tu jesteśmy.Dla nas warto zaczynać od nowa.
Chwile zwątpienia minęły i na wiosnę czas zaczął się od zera.

0 komentarzy

Dodaj swój komentarz